Pomysł, by na bazie popularnego modelu zaproponować klientowi coś ekstra, nie jest niczym nowym. Vignale to próba ataku Forda na segment Premium. Jednak taktyka jest tu inna niż np. w przypadku Citroena, który stworzył submarkę o nazwie DS, z oddzielnymi salonami sprzedaży i linią modelową. Ford podrasowuje istniejące modele nadając im nie tylko bardziej wysmakowane detale czy wyposażenie. Vignale to także dodatkowe usługi w postaci specjalnych warunków serwisowych czy możliwości korzystania z całodobowej infolinii, za pomocą której zarezerwujemy hotel czy stolik w restauracji. Czy to wystarczające wabiki, aby bez bólu wydać na Forda kilkadziesiąt tysięcy złotych więcej? Sprawdziłem to testując Forda S-Max Vignale z mocnym dieslem, automatyczną przekładnią i napędem 4×4.
Jednak nie każdy model Forda dostąpił zaszczytu posiadania specjalnej wersji Vignale. Wybór ograniczono do modeli: Kuga, Mondeo, Edge i S-Max. A dosłownie przed chwilą do elitarnego grona dołączyła najnowsza odmiana Fiesty. Osobiście najbardziej interesował mnie S-Max w wersji Vignale. Dlaczego? Bo moim zdaniem nie ma lepiej prowadzącego się auta o takich rozmiarach, także jeśli pod uwagę weźmiemy segment Premium. Dlatego jego najbardziej ekskluzywna wersja może okazać się strzałem w dziesiątkę. I jeszcze jedno – celowo użyłem wcześniej w zdaniu terminu „takiego auta” bowiem uznanie S-Maxa za pojazd typu VAN jest nieadekwatne do tego, jak dobrze i sprawnie się on prowadzi. Wręcz brzmiałoby to pejoratywnie, bo jedyne co łączy go Vanem to przestrzeń i użytkowy charakter. Reszta to wyłącznie zalety dużego, rodzinnego kombi.
Skupię się tylko na tym,
czym wyróżnia się ten wyjątkowy Ford. O S-Max całkiem niedawno wypowiedziałem się tutaj. Osobliwość tego modelu polega na tym, że praktycznie nie ma on konkurencji. Nikt nie oferuje tak dużego auta w nadwoziu będącym rozwinięciem kombi. Wszyscy idą w kierunku SUV-ów lub vanów. Jedynym rywalem, który swoim charakterem może konkurować z S-Maxem jest BMW 2 Gran Tourer. „Bawarczyk” przegrywa jednak wyraźnie z Fordem wymiarami, a także sposobem aranżacji drugiego rzędu siedzeń. S-Max posiada bowiem trzy, niezależne fotele, podczas gdy w BMW środkowe miejsce nie oferuje takiej przestrzeni. Odpowiedź jest prosta – S-Max jest po prostu szerszy od BMW o ponad 10 cm. Ktoś powie – jest jeszcze przecież Renault Espace. Owszem, ale francuskie auto posiada zupełnie inny charakter i w kwestii właściwości jezdnych po prostu nie można porównywać go z Fordem. Tym bardziej, że nie występuje w odmianie z napędem obu osi.
Wróćmy jednak do S-Maxa Vignale. W wyglądzie nadwozia nie ma spektakularnych różnic. Śmiem twierdzić, że osoby, które nie wgłębiają się w motoryzacyjne szczegóły nie zauważą, że mają do czynienia z wyjątkowym autem. Taka anonimowość ma swoje zalety w segmencie Premium. Nie każdy chce kłuć w oczy tym czym jeździ. W przypadku Forda trochę żal, że w Vignale nie można wybić się bardziej ponad standardowy design. Z drugiej strony – mam wrażenie graniczące z pewnością, że o osobie kupującej ten model można powiedzieć wszystko poza jednym – że jest snobem.
Oczywiście styliści starali się, by topowa wersja „wpadała” bardziej w oko. Mamy więc sporo stylizowanych napisów „Vignale”, które rzucają się w oczy bardziej niż znaczek Forda. Specjalny grill tylko dla tej wersji, inne kroje zderzaków i dużo chromowanych detali, które szczególnie w zestawieniu z ciemnymi lakierami robią wrażenie. Podobnie jak chromowane, 19-calowe felgi, które wcale nie rażą swoim nieco barokowym stylem. Dla najbogatszej z wersji przewidziano też specjalne, dedykowane kolory nadwozia.
Wnętrze
Jak zwykle bywa w topowych odmianach – mamy tu specjalne rodzaje tapicerek. Kremowa skóra foteli o ażurowej fakturze buduje ekskluzywny klimat w kabinie. Skórą obszyto też deskę rozdzielczą, boczki drzwi i tunel środkowy. Wygląda to bardzo dobrze, choć osobiście wolałbym, aby kokpit nie był obszyty aż tak połyskliwą skórą. Fotele: oczywiście sterowane elektrycznie, podgrzewane i wentylowane oraz wyposażone w funkcje masażu (dopłata 3,3 tys. zł). Trójstrefowa klimatyzacja sprawnie schładza wnętrze a zdalne sterowanie systemem wentylacji pozwala zaprogramować bądź to chłodzenie, bądź grzanie (dopłata 5 tys. zł).
S-Max oferuje mnóstwo miejsca dla pięciu osób, a za dopłatą można także zakupić trzeci rząd, dzięki czemu Ford daje możliwość przewiezienia siedmiu pasażerów. Ja otrzymałem do testu tę pierwszą wersję, dzięki czemu do dyspozycji bagaży pozostała ogromna powierzchnia kufra – równe 700 l. Trudno chcieć więcej.
Ogólne wrażenie jakościowe wyraźnie podnosi w Vignale tzw. odczuwalny komfort, ale można mieć pewne zastrzeżenia do precyzji montażu plastików. Naciskając na nie słychać co jakiś czas skrzypienie. Tu z pewnością można wspiąć się o poziom wyżej. Ale nie to ujmuje w tym samochodzie najbardziej.
Wyprawa ze stolicy do Trójmiasta i szybka jazda autostradami pokazała prawdziwe oblicze Vignale. Przy prędkości 130-140 km/h panuje wręcz błoga cisza. I to mimo dużego nadwozia i wielkich lusterek, które tną powietrze z subtelnością przedniej szyby rozpędzonego TIR-a. To niebywałe, ale żaden natarczywy dźwięk nie przedostaje się do kabiny. Zawirowania powierza podczas szybkiej jazdy nawet z prędkością 160 km/h i więcej, także nie gwałcą ciszy panującej w środku. A wspominałem już, że pod maską pracował dwulitrowy diesel? Tu Vignale gra absolutnie w klasie Premium i deklasuje zwykłe wersje S-Maxa oraz większość konkurencji. Co ma wpływ na tak genialną izolację akustyczną wnętrza? Z pewnością grubsze szyby i lepsze materiały wygłuszające. Jednak główną robotę wykonuje … elektronika. S-Max Vignale jest wyposażony w system aktywnej redukcji poziomu hałasu (Active Noise Control). Jak to działa? Emituje on przez głośniki systemu audio fale dźwiękowe odwrotne do niepożądanych dźwięków. Może i jest to oszustwo, ale daje to genialny efekt.
Bezkonkurencyjnie
wypada także S-Max jeśli mam go ocenić w zakresie komfortu i zarazem prowadzenia w zakrętach. Napęd AWD na mokrej nawierzchni sprawia, że Ford jest absolutnie poza zasięgiem rywali, a wg mnie deklasuje niejedno kombi segmentu D czy E. Mimo wysokiego nadwozia Ford mknie nawet w ciasnych łukach równie pewnie jak samochody z dużo niżej osadzonym punktem ciężkości. Praca zawieszenia to ideał biorąc pod uwagę rozmiary auta. Warto zdecydować się na opcjonalne, aktywne zawieszenie z trzema poziomami amortyzacji do wyboru – choć tanie nie jest, bo wymaga dopłaty 12,3 tys. zł w pakiecie m.in. z adaptacyjnym tepomatem. Śmiem twierdzić, że w tej klasie nikt nie oferuje nadwozia typu Van, które jeździ tak komfortowo, tak dostojnie i tak sportowo zarazem. Nie mam też żadnych uwag do precyzji układu kierowniczego. Ponad 300 km trasy spowodowało u mnie niedosyt. S-Max Vignale absolutnie nie męczy, wręcz chcesz nim jechać dalej i dalej.
Jak już wspomniałem testowany egzemplarz napędzany był 2-litrowym dieslem o mocy 180 KM. To najmocniejszy „ropniak” w całej palecie, który występuje z napędem 4×4 oraz z dwusprzęgłową, sześciobiegową skrzynią automatyczną (jest jeszcze przednionapędowy diesel o mocy 210 KM). Moim zdaniem to optymalny wybór. Vignale nie jest jakimś mega sprinterem, ale przyspieszenie od 0-100 km/h w ok. 10 sekund jest akceptowalne. Podobnie jak 400 niutonometrów, których maksimum osiągane jest przy 2000 obr./min. W sam raz do sprawnej jazdy po mieście jak i z pełnym obciążeniem w trasie.
Silnik okazuje się być mało łasy na olej napędowy. Drogę do Trójmiasta pokonałem w jedną stronę ze stałą prędkością ok. 130 km/h we dwie osoby. Wynik to 7,3 l/100 km. Powrót w takich samych warunkach, ale w 4 osoby i ze sporym bagażem z nieznacznie wyższą prędkością (140 km/h na tempomacie) zaowocował spalaniem 7,8l/100 km. Dla mnie rewelacja. Dwusprzęgłowa przekładnia PowerShift nie jest tak szybka jak np. volkswagenowskie DSG, ale w zamian oferuje bardziej płynną i mniej nerwową pracę także przy próbie maksymalnego korzystania z osiągów. Do charakteru auta bardziej pasuje wg mnie właśnie fordowski automat.
Chęć posiadania „przeforda” czy „prze-S-Maksa”
oznacza konieczność pogodzenia się z poziomem wydatków, jaki zazwyczaj z tą marką się nie kojarzy. Mariaż 180 KM z napędem AWD i automatem to wydatek minimum 183 tys. zł. Gdy dołożymy wyposażenia, które przeniesie nas w prawdziwy klimat luksusu, cena bez kłopotu osiągnie poziom 225 tys. zł – tak jak w prezentowanym egzemplarzu. W standardzie oczywiście dostajemy już dużo ciekawych opcji, ale brakuje np. choćby systemu GPS, za który trzeba dopłacić kolejne 6 tys. zł. Przekraczając barierę 200 tys. zł Ford S-Max Vignale zapewne będzie na drodze większym rodzynkiem niż niejedno wypasione BMW czy Mercedes. Ilu klientów da się skusić na ten model? Trudno powiedzieć. Jednak paradoksalnie S-Max nie ma godnego siebie rywala. Szczególnie w wersji Vignale.
Tekst i zdjęcia: Rafał Pazura